piątek, 30 stycznia 2015

Katnis #34

~9 miesiąc ciąży~
-William czy ty naprawdę musisz jechać?- spytałam.
-Tak, kochanie. Nie mam innego wyjścia. Matka naprawdę się źle czuje.- powiedział narzucając kurtkę.
-Ale ja jestem w dziewiątym miesiącu ciąży! W każdej chwili mogę urodzić.- powiedziałam.
-Kat termin masz na za trzy tygodnie. Na pewno zdążę przyjechać.- uśmiechnął się do mnie.
-Oj niech ci będzie. Ale jedź spokojnie, dobrze?- spytałam.
-Oczywiście.- podszedł do mnie i pocałował mnie w nos. Uwielbiałam jak to robił.
-A jak czuję się dziś nasz mały synek?- spytał kładąc dłoń na moim brzuchu.
-Jest dzisiaj w bardzo dobrym humorze i chyba się gimnastykuje.- zaśmiałam się.
-Lubi kopać, co?- spytał Will z szerokim uśmiechem.
-Ooo, tak.- potwierdziłam. William spojrzał na swoją lewą rękę na zegarek. Westchnął.
- Już muszę jechać.- powiedział.
-No..to pa. Proszę jedź spokojnie. Wiesz ile jest teraz wypadków.- powiedziałam.
-Wiem, wiem. Powtarzasz mi to od rana.- zaśmiał się.
-Muszę dbać o swojego męża.- uśmiechnęłam się. Tak. Od czterech miesięcy byliśmy małżeństwem. To było świetne wesele. A noc poślubna jeszcze lepsza.
-Musisz, musisz.- przyznał.
-Pa.- powiedziałam. William nachylił się i mnie pocałował.
-Pa kochanie.- powiedział i ukląkł przede mną. -A ty kruszynko nie męcz zbytnio mamusi.- powiedział i pocałował mnie w brzuch. Zaśmiałam się. Will wyszedł. Zakluczyłam drzwi i usiadłam na kanapie w salonie.
-I co mały? Posłuchasz tatusia czy raczej masz ochotę się pobawić?- spytałam. Jak na wezwanie dziecko kopnęło. -Auć! Widać, że nie chcesz usiedzieć spokojnie. Oj co ja będę z tobą miała jak się urodzisz.- westchnęłam. I znów kopnięcie. -Ej! To nie miało cię obrazić! Przecież będę cię kochać moja kruszynko. Ale jestem pewna, że spędzisz mi i tatusiowi sen z powiek.- zaśmiałam się. Usłyszałam pukanie do drzwi. -O! Synku chyba mamy gości.- powiedziałam i wstałam z kanapy. Podeszłam do drzwi i ja odkluczyłam. Do środka weszła moja mama i tata. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Cześć! Co wy tu robicie?
-Przyszliśmy cię odwiedzić. Słyszeliśmy, że William wyjechał.- powiedział mój tata.
-Tak. Pojechał na motorze. Jeździ jak wariat.- mruknęłam.
-Oj tam, oj tam. Da radę. A jak się czuje mój wnuk?- spytała z uśmiechem.
-Chyba planuje zostać kaskaderem.- zaśmiałam się.
-Ty też taka byłaś.- zaśmiała się moja mama.
-A jak się czujesz, córuś?- spytał tata.
-Świetnie, dziękuję za troskę, tato.- uśmiechnęłam się do niego.
-Na kiedy masz termin?- spytał.
-Za trzy tygodnie.- westchnęłam. -Boję się.
-Nie bój się tego. Trochę poboli, ale zobaczysz. Jak weźmiesz dziecko w ramiona to o wszystkim zapomnisz.- uśmiechnęła się moja mama.
-Ty też tak miałaś?- spytałam.
-Oczywiście!
-Pamiętam jak się urodziłaś. Byłaś taka drobniutka...- powiedział mój tata. Tak. Był przy moim porodzie. Uśmiechnęłam się do niego. Nagle usłyszałam jak dzwoni telefon stacjonarny.
-O chyba ktoś się stęsknił.- uśmiechnęła się moja mama. Podeszłam do telefonu ze złym przeczuciem. Przyłożyłam słuchawkę do ucha.
-Tak słucham?
-Dzień dobry czy rozmawiam z panią Katnis Lorche?- usłyszałam formalny, kobiecy  głos.
-Tak...przy telefonie.- odpowiedziałam.
-Z wielkim smutkiem muszę panią poinformować iż pani mąż miał wypadek na motorze. Zderzył sie z drugim mężczyzną. Oboje są w szpitalu. Pan Lorche jest nieprzytomny. Ma złamaną rękę, żebro i siniaki. Musimy jeszcze zrobić analizę czy nie ma krwotoku wewnętrznego.- powiedziała. Wiedziałam, kurde, wiedziałam. W moich oczach wezbrały się łzy. Miał uważać!
-Dziękuję za informację. Zaraz tam będę.- powiedziałam przełykając ślinę. Odłożyłam słuchawkę.
-Mamo, tato..musicie mnie zawieść do szpitala.- powiedziałam przełykając ślinę.
-Co się  stało?- spytała moja mama przerażona. Mój tata zaczął ubierać kurtkę.
-William miał wypadek.- powiedziałam ze łzami i narzuciłam kurtkę na ramiona.
-Jezus Maria!- pisnęła moja mama.
                                                              ***
Wybiegłam z auta i zaczęłam biec po schodach.
-Katnis, spokojnie! Uważaj na dziecko!- pisnęła moja mama. Dalej biegłam przed siebie. Popchnęłam barkiem drzwi i weszłam do szpitala. Unosił się tu ten nieznośny zapach. Coś o tym wiem. Zdyszana podbiegłam do recepcji. Dziecko dawało o sobie znaki.
-Nie teraz kochanie.- mruknęłam. Położyłam dłoń na blacie, a pani za nim uniosła wzrok.
-Tak słucham?- spytała z miłym uśmiechem patrząc na mój brzuch.
-Dzień dobry. Jestem Katnis Lorche. Podobno leży tu mój mąż, William Lorche. Miał wypadek motorowy.- powiedziałam i znów poczułam łzy pod moimi powiekami. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
-Och. Tak, jest tutaj. To sala numer 597 na czwartym piętrze. Proszę wjechać windą i poszukać tej sali. W pobliżu powinien być doktor, on pani wszystko wytłumaczy.- powiedziała.
-Dobrze, dziękuję bardzo.
-Nie ma za co. I...wszystko będzie dobrze.- powiedziała. Uśmiechnęłam się do niej blado. Przeszłam przez korytarz i weszłam do metalowej windy. Wybrałam czwarte piętro i drzwi się zamknęły. pierwsze piętro...drugie...
-Szybciej, szybciej.- mruknęłam. Trzecie piętro....i...czwarte! Szybko wyszłam z windy i zaczęłam przemierzać korytarze. W końcu znalazłam się pod salą numer 597. Rzeczywiście stał tam doktor. 
-Dzień dobry. Jestem żoną Williama Lorche...- wydyszałam.
-Och, witam panią. Z pani mężem nie jest najgorzej, ale dobrze też nie. Na razie jeszcze się nie obudził, ale oddycha. Ma złamaną rękę, żebro i siniaki. Ma szczęście, że jechał w kasku. Drugi pan nie ma takiego szczęścia...
-A kto jest tym drugim mężczyzną?
-Niestety tego nie mogę zdradzić.- powiedział.
-A...czy mogę wejść do męża?- spytałam.
-Tak, oczywiście.- przytaknął doktor. Weszłam do środka i wśród białych pościeli zauważyłam Williama. Zaczęłam płakać. Usiadłam obok niego na stołu. Pociągnęłam nosem i złapałam jego chłodną, bladą dłoń.
-Obiecałeś, William. Obiecałeś, że będziesz jechał spokojnie.- szlochałam. William leżał bez ruchu i oddychał miarowo.
-Proszę...nie rób mi tego...zostań ze mną...nie zostawiaj mnie..nie zrobisz mi tego prawda? Pomyśl o dziecku...on cię potrzebuje, William. Ja cię potrzebuję.- szepnęłam. Dalej żadnej reakcji. Położyłam głowę na jego piersi. Poczułam jego bicie serca.
-Twoje serce należy do mnie,a moje do ciebie. Pamiętaj. Gdy ciebie zabraknie, zabraknie mojego serca.- powiedziałam. Dziecko zaczęło mnie kopać.
-Tak, mały. Twój tatuś tu leży. Ale nie martw się. On się obudzi.- szepnęłam.
-Kochanie...-usłyszałam delikatny głos swojej matki.
-Tak?- spytałam ocierając łzy.
-Chodź....poczekamy w poczekalni na jakieś wieści.
-Nie, mamo. Nie zostawię go.- powiedziałam.
-Córuś...
-Powiedziałam, nie.- szepnęłam. Mama wyszła, a ja dalej siedziałam obok Williama, trzymałam jego lodowatą dłoń i wsłuchiwałam w miarowy oddech...
__________________________________________________________________________________
Trochę krótki, ale...tam daram! O to kolejny rozdział ludzie! :D Radujmy się xD No, więc...chyba tyle xD Jeśli przeczytasz to zostaw po sobie komentarz.. to bardzo motywuje :) To do zobaczenia czytelnicy! Ahoj!

2 komentarze:

  1. Oliwia ! Boskie <3 Pisz dalej ! Chcę wiedzieć co dalej ! *o* Podejrzewam że tym drugim kolesiem co jechał na motorze jest Ethan chociaż nie wiem chyba nie :p / Dosia :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥ Osz Ty! Nie zdradzaj moich planów xD

      Usuń